z domu pod górą Kostrzą, pamiętam babcię Marysię, robiącą makaron domowy, zazwyczaj do rosołu, w niedzielę,
pamiętam, że robiła to niewyobrażalnie szybko, sprawnie, z wielką pewnością,
byłam przekonana, że mogłaby to robić z zamkniętymi oczami...gdyby tylko chciała,
wałkowała ogromną żółtą płachtę ciasta, kroiła w szerokie paski, zwijała płaski rulon i po chwili wysypywały się spod noża cieniutkie niteczki - to był makaron specjalnie dedykowany niedzielnemu rosołowi, stanowili duet idealny,
albo makaron bardziej odpowiedni na dzień powszedni, gdy szybko trzeba było nakarmić, wygłodniałe, wyhasane po łąkach i polach dzieciaki - tzw "zacierka", kawał ciasta ścierany na tarce o grubych oczkach prosto do garnka z gotującą się wodą, podana najzwyczajniej z masłem i cukrem...podobnie jak za domowy chleb, za taki makaron oddałabym rezerwację do najwykwintniejszej restauracji na świecie!
potem domowy makaron zastąpił ten, co to się uważał za lepszy model, gotowy, z torebki, w przeróżnych kształtach i o różnych kolorach nawet i tym samym przestał mnie zachwycać,
odkryłam fenomen makaronu na nowo podczas mojego pierwszego dwumiesięcznego pobytu we Włoszech, oh! tych smaków nie sposób odtworzyć nigdzie indziej, próbowałam nawet zrobić taki w domu z przywiezionych dokładnie takich samych produktów, sos z pomidorów z tego samego pola, spod tego samego słońca - nie smakowało tak samo... ale dzięki temu wiem, że jedzenie to nie tylko produkty, składniki, gramy, przepisy, a przede wszystkim energia miejsca, energia ludzi, z którymi dzielimy tę przyjemność jedzenia i serce wszystkich, którzy przyczynili się do jego powstania...ave pasta italiana!
w Irlandii również ciężko było mi zachwycić się makaronem, bo i jak?
aż pewnego razu będąc w gościach u naszych dobrych znajomych, Paweł - vel master of pasta, powalił nas na kolana zaserwowanym makaronem domowej roboty z prostym bardzo sosem, nie pamiętam nawet jakim, gdyż sam makaron był tak cudowny, że mogłabym go jeść jedynie z dobrą oliwą i byłoby to danie idealne, zwyczajne, a zarazem nadzwyczajne! tak to zainspirowani sukcesem Pawła, postanowiliśmy zainwestować w maszynkę do makaronu i mam nadzieję, że kiedyś też tak jak moja babcia będę robić pyszne niteczki, wstążeczki i mam nadzieję, że maszynka, serce i w miarę silne dłonie jakoś się dogadają...a może wtedy kiedyś, komuś, przyśni się mój makaron?
podejście do makaronu Nr 1
do dużej miski przesiałam 150 g mąki orkiszowej razowej, 250 g mąki orkiszowej białej, posoliłam, wbiłam dwa jajka i dwie łyżki wody, zaczęłam wyrabiać, ciasto na początku się nie lepi, nie należy się jednak szybko poddawać, jeśli po ok 15 min wyrabiania nadal nie jest jednolite można dodać odrobinę wody, ale bardzo ostrożnie, żeby nie przesadzić, ciasto powinno być gładkie, twarde, ale w miarę elastyczne,
odstawiamy by odpoczęło na ok 20-30 min
formujemy wałek, jeśli mamy maszynkę (gratulujemy posiadania maszynki - zacny to pomocnik) kroimy wałek w plasterki, które najpierw przepuszczamy przez część wałkującą maszynki, potem przepuszczamy przez wybraną przystawkę, makaron oprószamy mąką by się nie posklejał, gdy pokroimy całość, gotujemy go do pożądanej miękkości, dodajemy sos ulubiony i umieramy potem z rozkoszy, aż do momentu ujrzenia dna talerza :)
życzę wszystkim niezapomnianych zachwytów nad makaronem,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz